Tuesday 26 June 2012

Kosmetyczni ulubieńcy czerwca!

Moi kosmetyczni ulubieńcy czerwca 2012

W związku z tym, że czerwiec powoli zbliża się ku końcowi (hurra, już zaraz wyniki matury...) postanowiłam napisać post o swoich ulubionych kosmetykach tego miesiąca.
Produkty, które opiszę są albo dość nowe w mojej kolekcji, albo też zostały przeze mnie odkryte na nowo. Nie chciałam wciskać tu kosmetyków, które są moimi ulubieńcami niezmiennie od pewnego czasu, ponieważ prawdopodobnie i tak doczekają się one oddzielnych postów.
Patyczki do korekty makijażu Cleanic, Blush Brush Ecotools, Gąbka Konjac
Trochę może dziwić obecność patyczków do korekty makijażu - ani nie jest to jakaś nowość na rynku, ani żaden wielki wynalazek, jednak mi znacznie ułatwiły życie w tym miesiącu. Jest to moje pierwsze opakowanie tego typu patyczków, dotąd męczyłam się ze zmywaniem "odbić" maskary na górnej i dolnej powiece za pomocą zwykłych patyczków do uszu, co kończyło się albo wielką szarą plamą albo patyczkiem w oku. Bardzo przydatny gadżet.

Blush Brush znajduje się w mojej kolekcji już od około pół roku i dotychczas używałam go do tego, do czego został stworzony - do różu. Do sypkich róży sprawdza się świetnie, jednak teraz używam różu w kremie i zdecydowanie lepiej aplikuje mi się go flat topem. Teraz Blush Brush służy mi jako pędzel do nakładania pudru i do utrwalania makijażu. Sprawdza się w tej roli świetnie, mogę nim zarówno delikatnie omieść twarz pudrem jak i wklepać do w skórę, by makijaż trzymał się dłużej.


Co do gąbki Konjac, początkowo byłam nią bardzo zawiedziona. Nie widziałam, żeby jej stosowanie dawało jakąkolwiek różnicę, długo schła, wydawało mi się, że nie umiem się nią posługiwać. Podobało mi się to, że jest mięciutka i mycie nią twarzy rano sprawiało mi przyjemność, ale i tak pozostał niedosyt. Wystarczyło, że pewnego rana umyłam twarz rękoma i zostawiłam gąbkę na wieszaczku, a zobaczyłam, że różnica jednak jest. Przy makijażu pojawiły się nagle suche skórki, których od pewnego czasu nie miałam, skóra była "nierówna" i na pewno nie tak miękka jak zwykle. Następnego dnia, gdy użyłam już gąbeczki wszystko było "po staremu". Konjac nie jest raczej, w każdym razie, według mnie żadnym "must have", ale jest fajną alternatywą dla szorowania twarzy rękoma czy szczoteczką.

lakier Inglot nr 207, Odżywka Eveline 8w1
O odżywce Eveline nie muszę się chyba rozpisywać, jest kosmetykiem wielce osławionym na wielu blogach urodowych i na wizażu. Od siebie dodam tylko, że z moich łamliwych i rozdwajających się paznokci uczyniła twarde jak skała i absolutnie nie do złamania szpony. Uwielbiam ją!

Jeśli chodzi o lakier Inglota - ogólnie nie znoszę lakierów tej marki, omijam je szerokim łukiem, nie cierpię ich cieniutkiego pędzelka, koszmarnej aplikacji (szczególnie pasteli) i ich trwałości (na moich pazurkach nie trzymają się nawet jednego dnia). Na ten złoty brokat skusiłam się, gdy zobaczyłam go na paznokciach mojej koleżanki, mieszka u mnie w toaletce od bodajże września. Całkiem o nim zapomniałam, dopiero pod koniec maja zaczęłam z nim eksperymentować i bardzo go lubię. Nakładam go na inne lakiery, a jeśli mam czas i zaparcie maluję paznokcie tylko nim. Brokatowe drobinki pięknie połyskują w słońcu, wygląda naprawdę szykownie, nie tandetnie jak niektóre glittery. Jedyny minus to oczywiście zmywanie, ale to jak w przypadku wszystkich tego typu lakierów. 
Contouring duo ELF, Róż do policzków kolor Flush Top Shop, Błyszczyk Stay with me Essence kolor Candy Bar
Duo do konturowania ELF kupiłam jakiś czas temu, zachęcona jego pozytywnymi recenzjami. Używam tak naprawdę tylko jednej części - bronzera, róż jest dla mnie zbyt świecący, przeładowany złocistymi drobinkami. Bronzer także niestety zawiera drobinki, nie są one jednak tak nachalne, na twarzy praktycznie niewidoczne, nawet w promieniach słonecznych, nadaje się on więc do konturowania - i do tego do stosuję. Mimo że wygląda na ciemny, dobrze współgra z moją bladą cerą i blond włosami. Jestem z niego zadowolona, dość długo utrzymuje się na twarzy.

Na róż z topshopu polowałam od dawna, dorwałam go pod koniec maja i jestem absolutnie ZAKOCHANA. Piękny kolor, długo utrzymuje się na twarzy, aplikacja to sama przyjemność, nie robi plam, dobrze się rozciera, ideał można by rzec!

Sama się sobie dziwię, że tak bardzo lubię błyszczyk z Essence. Po pierwsze dlatego, że ogólnie za błyszczykami nie przepadam - wolę szminki, a po drugie dlatego, że za firmą Essence także nie przepadam. A tu taka niespodzianka - w czerwcu sięgałam po ten błyszczyk bardzo często. Ma śliczny kolor - trochę koral, trochę róż, śliczny, taki bardzo 'mój'. Długo trzyma się na ustach, nie skleja ich ani nie wysusza. Bardzo go lubię. 

od lewej: błyszczyk Essence, bronzer ELF, róż ELF, róż Top shop
Oto moi czerwcowi ulubieńcy? A jakie są Wasze ulubione kosmetyki w tym miesiącu?

Monday 18 June 2012

Moje ostatnie zakupy

W związku z ogromnymi promocjami, którymi ostatnimi czasy raczą nas sieciówkowe drogerie, poczyniłam zakupy. Część produktów została już przeze mnie przetestowana i muszę stwierdzić, że widzę niektóre z nich w gronie moich ulubieńców.
China Glaze Dress me up, OPI Strawberry Margarita, OPI Lincoln park after dark
Ze strony www.victoriasbeauty.com zamówiłam sobie trzy lakiery - moje pierwsze w życiu China Glaze i dwa OPI. Dress me up trafiło na moje paznokcie zaraz po otwarciu paczki i była to miłość od pierwszego wejrzenia. Aplikacja jak marzenie, piękny połysk, kolor jak dla mnie prześliczny (brudny brąz przełamany różem), schnie bardzo szybko.


 Obecnie na moich pazurkach gości Strawberry Margarita i też jestem oczarowana. Lincoln park after dark pewnie będzie musiał poczekać na jesień, chociaż szczerze powiedziawszy nie wiem czy wytrzymam tyle czasu, może w pewnym momencie trafi na moje stopy.  


O gazetce promocyjnej Rossmana było głośno w blogosferze od ponad tygodnia. Ja gdy tylko zobaczyłam ją w mojej skrzynce pocztowej od razu wzięłam do ręki marker i pozaznaczałam najbardziej interesujące mnie produkty. Paru niestety nie udało mi się dorwać, ale w promocji zakupiłam podkład Rimmela Wake me up, żel pod prysznic Dove Purely pampering i lakier L'oreal midnight mistress. Oprócz tego skusiłam się także na zakup (w regularnej cenie) szminki Maybelline Pink Punch. Od dawna kręciłam się przy szafie Maybelline oglądając szminki color sensational, na Pink Punch zdecydowałam się po obejrzeniu filmiku Tanyi Burr z Pixi2woo, w którym mówi, że jest ona zamiennikiem dla MACowskiej Girl About Town, o której zakupie marzę od niepamiętnych czasów, jednak 80zł za szminkę, której będę używać raz od wielkiego dzwonu to dla mnie lekka przesada. W Pink Punch pokochałam miłością prawdziwą i szczerą, prawdopodobnie zrobię o niej osobny post, ponieważ jest F-E-N-O-M-E-N-A-L-N-A.

Niestety, jeśli chodzi o lakier L'oreal jestem bardzo zawiedziona. Ogólnie nie przepadam za kolorówką tej firmy (poza tuszami do rzęs), ale jako lakieromaniaczka musiałam go przetestować. Zapłaciłam za niego 11zł, w regularnej sprzedaży kosztuje 22zł co jest jakąś ogromną pomyłką. Lakier jest malutki, jego pojemność to 5ml, a na dodatek jest strasznie niewydajny. Na zdjęciu widać jego zużycie po jednej aplikacji - wynika z tego, że taka buteleczka starcza na 7-8 razy. Oprócz tego, że kolor jest śliczny, nie mam zbyt wiele pozytywnych rzeczy do powiedzenia na temat tego lakieru - słabo się aplikuje, długo schnie, jest nietrwały i schodzi z paznokcia płatami. 

Woda termalna Avene, Tusz MaxFactor 2000calories, Carolina Herrera 212 sexy edp
Do Super Pharm pognałam skuszona promocją na wodę termalną Avene i tusz Max Factor. Przy zakupach za minimum 39zł, możemy kupić je po 10zł. Oprócz tego zainteresowała mnie też cena perfum 212 sexy - zazwyczaj na zapachy wydaję dość duże kwoty, dlatego 100zł za 30ml wody perfumowanej wydało mi się świetną okazją. Perfumy są ciężkie, raczej na wieczór, patrząc po nutach zapachowych (wata cukrowa, wanilia, mandarynka) sama się sobie zdziwiłam, że tak mi się podobają, ale wszystkie słodkości nie są na szczęście tak bardzo wyczuwalne.

To by było na tyle. Promocje w Rossmanie trwają do 28 czerwca, więc może coś jeszcze kupię, czeka mnie też poszukiwanie filtru do twarzy, no i mam nadzieję, że uda mi się wreszcie trafić do Hebe na dostawę revlonowskich lip buttersów! Ah, ciężkie jest życie kosmetykomaniaczki ;)

Monday 11 June 2012

Spirulina - algi morskie, czyli cudotwórczy śmierdziel

Spirulina była jednym z pierwszych produktów, które kupiłam na stronie www.zrobsobiekrem.pl. Zwróciła moją uwagę, ponieważ przypomniałam sobie, jak podczas jednej z wizyt u kosmetyczki, pani nałożyła mi na twarz maseczkę zrobioną właśnie z alg morskich. Śmierdziała strasznie, ale pozostawiła moją skórę miękką jak pupa niemowlaka. 
Spirulina, 60g, cena:18,17zł, www.zrobsobiekrem.pl
Jakie jest działanie alg morskich? Na stronie Zrób Sobie Krem możemy przeczytać o odżywieniu, ujędrnieniu, poprawieniu kolorytu twarzy, zwalczaniu trądziku i zaskórników, a nawet o wspomaganiu likwidacji pomarańczowej skórki. Nie stosowałam spiruliny nigdzie indziej niż na twarzy, więc w kwestii cellulitu się nie wypowiem, ale jeśli chodzi o resztę obietnic nie czuję się zawiedziona. 

Spirulina przychodzi do nas w formie zielonego proszku, który należy rozrobić z wodą bądź hydrolatem w celu uzyskania maseczki. Ja całe swoje pierwsze opakowanie (10g) rozrabiałam z hydrolatem z róży damasceńskiej, jednak skończył mi się on jakiś czas temu, więc teraz wykorzystuję do tego wodę termalną, czasem zwykłą wodę mineralną z butelki. Nie zauważyłam większych różnic w działaniu w zależności od "rozcieńczacza". 
Ja rozrabiam swoje algi w proporcjach mniej więcej około łyżeczka wody (hydrolatu) na pół łyżeczki alg. Wystarcza to na pokrycie całej twarzy. Często dodaję do tej mieszanki różnego rodzaju oleje - makadamia, herbaciany. Ostatnio lubię używać do tego celu oleju jojoba i oleju tamanu. Dodaję ok. 4 krople oleju jojoba i 2 tamanu. 

Gotową papkę nakładamy na twarz i zostawiamy na około 15-20 minut. Ja lubię aplikować algi przed wejściem do wanny, tak by podczas kąpieli rozpulchnić skórę i by witaminy i minerały zawarte w maseczce dostały się jak najgłębiej skóry. Przez długi czas nakładałam ją palcami, a później męczyłam się godzinę, by wymyć zielonkawy kolor spod paznokci i ze skórek. Życie ratuje mi pędzel Real Techniques - Pointed Foundation Brush z Core Collection. Jak sama nazwa wskazuje przeznaczony jest do pokładu - u mnie nie sprawdził się w tym celu, próbowałam nakładać nim korektor pod oczy i także nie byłam zadowolona. Do aplikowania alg sprawdza się genialne, rachu ciachu i mamy całą twarz zieloną, a dłonie czyste. Myję go po każdym użyciu delikatnym szamponem dla dzieci, schnie bardzo szybko a po nieprzyjemnym zapachu alg nie ma ani śladu.
Pointed Foundation Brush, Real Techniques, cena zestawu Core Collection ok. 110zł
A'propos zapachu - niektórzy mówią, że algi śmierdzą rybami, ale jak dla mnie jest to po prostu zapach mokrego brudnego psa. Odruch wymiotny miałam tylko za pierwszym razem, gdy nakładałam maskę na twarz, teraz mi on praktycznie nie przeszkadza. Zważywszy świetne działanie, jestem w stanie znieść ten smrodek.

Dlaczego jestem tak zachwycona algami? Oczywiście bardzo fajnie, że mam mięciutką i napiętą skórę, ale nie jest to czynnik, który tak bardzo mnie urzekł. Ale najważniejsze dla mnie jest to, w jaki sposób algi wpływają na moje przebarwienia potrądzikowe. Od czasu gdy zaczęłam regularnie (3 razy w tygodniu) nakładać spirulinę na twarz moje przebarwienia zdecydowanie zbladły, te mniej intensywne zniknęły całkowicie.

To moje drugie opakowanie alg, gdy je skończę (a nie stanie się to pewnie prędzej niż za pół roku) kupię następne. Jest to świetna alternatywa dla drogeryjnych maseczek, których skład i cena wołają o pomstę do nieba. Spirulina jest bardzo tania i w 100% naturalna. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby jej zabraknąć w mojej kosmetyczce! 

Tuesday 5 June 2012

Podkład mineralny Lily Lolo

Podkład mineralny Lily Lolo w kolorze Blondie, 10g

Podkład Lily Lolo odkryłam około trzech miesięcy temu, kiedy moja cera była w strasznym stanie. Miałam wysyp krost i pryszczy, a do tego moje gruczoły wypracowały chyba 300% normy jeśli chodzi o produkcję sebum. Wszystkie drogeryjne podkłady, których wtedy używałam (Revlon Colorstay i Rimmel Match Perfection) ważyły mi się na twarzy, zamiast ukryć niedoskonałości podkreślały je i ścierały się po około 2 godzinach. Zdecydowałam się wtedy zamówić ze strony www.kosmetyki-mineralne.pl podkład mineralny Lily Lolo i nie żałuję ani trochę.


OPAKOWANIE




Opakowanie, w którym dostajemy podkład jest plastikowe, ale eleganckie i praktyczne, na pewno nie tandetne. Dzięki temu, że pudełeczko jest przezroczyste, jesteśmy w stanie bez problemu kontrolować zużycie produktu. Ogromny plus za możliwość zamknięcia sitka, z którego wysypujemy podkład - nie ma mowy o jego marnowaniu.

GAMA KOLORYSTYCZNA

Nieroztarty podkład na ręce

Wszystkich odcieni podkładu jest w sumie 18 - od najjaśniejszych do najciemniejszych. Ja posiadam kolor Blondie, który zaklasyfikowany jest do kategorii "jasne". Jest to odcień raczej neutralny, trochę bardziej wpadający w róż. Do mojej cery pasuje idealnie. 

Podkład roztarty

KONSYSTENCJA


Podkład ma postać sypką, po aplikacji na twarz staje się odrobinę bardziej kremowy, nie zmienia jednak całkowicie swojej konsystencji. Przy aplikacji bardzo się pyli, dlatego zawsze gdy robię makijaż już w "wyjściowym" stroju muszę zabezpieczyć swoje ubrania, aby ich nie ubrudzić. Podkład jest bezzapachowy. 

APLIKACJA


Ja nakładam podkład na sucho, za pomocą pędzla Hakuro H50S. Wysypuję odrobinę produktu na wieczko, nabieram pędzlem i okrężnymi ruchami nakładam go na twarz, równocześnie wklepując go, by jak najdłużej się trzymał. Aplikacja jest łatwa i szybka.

EFEKT NA TWARZY
Po nałożeniu podkład daje matowy efekt z odrobiną rozświetlenia, nie wymaga dodatkowego przypudrowania. Twarz z podkładem nie wygląda płasko i jednowymiarowo, ale zdrowo i świetliście. Mat na mojej skrajnie tłustej cerze utrzymuje się około 2,5 godziny, później nie obędzie się bez pudru matującego. Podkład jest dość trwały, dopiero po mniej więcej 6 godzinach zaczyna się ścierać, ale ściera się równomierne, nie zostawiając plam ani smug. 
Jakie daje krycie? Powiedziałabym, że średnie, da się je stopniować, ale może to skutkować podkreślaniem suchych skórek, albo wręcz wysuszaniem cery. Z tego powodu nie polecam tego podkładu cerom suchym. Należy też uważać z nakładaniem Lily Lolo na obszary, gdzie mamy zmiany trądzikowe - szczególnie jeśli staramy się ich pozbyć poprzez wysuszanie nieprzyjaciół. 

MOJA OPINIA
Bardzo polubiłam ten produkt, za to, że nie waży się na mojej cerze i trzyma świecenie się w ryzach. Dodatkowym plusem jest SPF 15, chociaż wiadomo, że na wiosnę i lato jest to zdecydowanie zbyt mały faktor. Dobrze aplikuje się na niego korektor, róż, czy bronzer. Produkt jest bardzo wydajny, dzięki czemu jestem w stanie przełknąć jego niemałą cenę (69,90zł). Jedyne co przeszkadza mi w podkładzie to sposób w jaki reaguje z powietrzem - odnoszę wrażenie, że kiedy wychodzę na dwór podkład zaczyna dziwnie pachnieć. Nie jest to jakiś straszny odór, zapach ten kojarzy mi się z piaskiem... Na szczęście to wrażenie szybko mija. 
Polecam ten podkład wszystkim cerom mieszanym, tłustym i trądzikowym. 

Ogólna ocena: 4/5

Monday 4 June 2012

Lakiery na lato 2012 - część pierwsza



Lato jest dla mnie bardzo ekscytującą porą roku i to wcale nie ze względu na słońce, za którym nie przepadam, ale dlatego, że w lato można bezkarnie szaleć z kolorami. O ile jesienią gdybym odziała się w neonowy sweterek wyglądałabym idiotycznie, to latem jest to w 100% dozwolone, ba, nawet pożądane. Ja najbardziej lubię wykorzystywać kolory w dwóch "płaszczyznach" mojego ciała - na dłoniach i na ustach. Dzisiaj pokażę Wam pierwszą część moich ulubionych lakierów do paznokci na lato 2012. Z góry przepraszam za stan moich skórek, ale przez cały weekend szorowałam dom różnymi detergentami i niestety, moje dłonie na tym ucierpiały.

Delia, Coral Prosilk, numer 147, cena - ok. 7zł
O lakierach z serii Coral marki Delia dużo można teraz poczytać na blogach i wcale mnie to nie dziwi. Kosztują one grosze, a ich jakość jak na tę cenę jest naprawdę bardzo dobra. Łatwo się je aplikuje, dość szybko schną, nie tworzą smug, z bazą i top coatem trzymają się na moich paznokciach około 4 dni. Oprócz tego koloru mam także krwistą czerwień - numer 209.

Co mogę powiedzieć o tym kolorze? Na żółty, kanarkowy lakier chorowałam mniej więcej od lutego, długo poszukiwałam odcienia, który trafi w me gusta. Ten kolor jest jak dla mnie prawie idealny - na zdjęciach wygląda troszkę musztardowo, jednak w prawdziwym życiu jest to czysta, słoneczna żółć. Bardzo lubię go nosić, szczególnie w słoneczne dni.
Essie, Super Bossa Nova, cena - ok. 35 zł w Super Pharm
Super Bossa Nova to pierwszy lakier z Essie, który kupiłam i przez niego stałam się totalną essiemaniaczką. Lakier ma piękny różowy, fuksjowy kolor, w słońcu pięknie mieni się niebiesko-fioletowymi drobinkami. W zależności od oświetlenia jest albo bardzo wyrazisty, prawie neonowy, albo wygląda raczej stonowanie, niemal pastelowo.

Lakier dobrze kryje już po dwóch warstwach, ja jednak najczęściej nakładam trzy, żeby mieć pewność, że moje wybitnie białe końcówki paznokci nie będą prześwitywać. Schnie bardzo szybko, a jego aplikacja to sama przyjemność. Wygląda bardzo ładnie zarówno na dłoniach, jak i stopach. Na pewno tego lata będzie często gościł na moich paznokciach.

Essie, Tart Deco, cena - ok. 35zł w Super Pharm
Czas na kolejny lakier firmy Essie - tym razem osławiony już Tart Deco. Jak widać na zdjęciu mój egzemplarz, mimo dobrego przechowywania, rozwarstwił się, jednak nie wpływa to ani na jego kolor, ani  na jakość, przeszkadza mi to więc tylko pod względem wizualnym. Kolor tego lakieru to koral z domieszką brzoskwini, w rzeczywistości jest odrobinę bardziej pomarańczowy niż na zdjęciu. Pięknie wygląda w połączeniu z opalenizną, ale nawet z moimi bladymi dłoniami współgra bardzo dobrze.

Aplikacja i konsystencja jest tak samo bajeczna jak w przypadku Super Bossa Nova, krycie również. Dotychczas wychodziłam z założenia, że nie ma sensu wydawać na lakier do paznokci więcej niż 20zł, jednak jakość Essie jest po stokroć razy lepsza niż chociażby Ingota. Wolę więc zakupić sobie jeden Essie, który na paznokciach trzyma się cały tydzień, niż dwa Ingoty, które już po jednym dniu nadają się jedynie do zmycia. Kto raz spróbuje lakierów Essie nie będzie mógł przestać ich kupować!
Rimmel, numer 500 Peppermint, cena - ok. 17zł
W tym lakierze zakochałam się od pierwszego wejrzenia - piękny miętowo - błękitny kolor przykuł moją uwagę z drugiego końca Rossmana. Wygląda ślicznie na dłoniach, ilekroć go noszę dostaję mnóstwo komplementów dotyczących moich paznokci. Jak dla mnie idealny letni kolor, do szklanki z drinkiem z palemką pasuje jak ulał ;)

Dobrze kryje po dwóch warstwach, bez topcoat'u utrzymuje się na paznokciach w IDEALNYM stanie około 5 dni. Aktualnie mam małą obsesję na punkcie tego koloru - spełnia wszystkie moje wymagania dotyczące lakieru, a na dodatek nie kosztuje tak wiele. 

Max Factor, numerek 45, Fantasy Fire, cena - ok. 15zł 
Lakier legenda. Zrobienie zdjęcia, które oddawałoby wielowymiarowość tego lakieru jest praktycznie niemożliwe. Fantasy Fire to piękny fioletowo - granatowy lakier zawierający mnóstwo różnokolorowych drobinek. W słońcu świeci się na sto dwadzieścia osiem kolorów, wygląda wtedy po prostu cudownie.


Lakier ma bardzo słabe krycie - na zdjęciu mam na paznokciu pięć warstw, a i tak płytka prześwituje. Bardzo lubię efekt, jaki daje samodzielnie i czasami męczę się robiąc manicure godzinę, lecz zazwyczaj nakładam go na inne lakiery. Świetnie współgra z Essie Super Bossa Nova, Revlon Royal czy na Inglocie nr 833. Bardzo lubię też jak wygląda na lakierze Sally Hansen Flirt (nr 38), wtedy jest to jednak zupełnie inny kolor.


Oto pierwsza część moich ulubionych letnich lakierów do paznokci. Żałuję, że lato trwa tak krótko - mam wrażenie, że zabraknie mi czasu, żeby przetestować wszystkie letnie odcienie, które mam na oku

Podobno początki są zawsze najtrudniejsze...

Bardzo długo nosiłam się z decyzją założenia bloga, a teraz kiedy mam sporo wolnego czasu i będę mogła poświęcić się blogowaniu (przede mną najdłuższe wakacje w życiu) zebrałam się w sobie i tak oto powstał Barefoot in Warsaw. Pisać będę przede wszystkim o kosmetykach - pielęgnacji, kolorówce, lakierach do paznokci, zapachach. Zdarzy się także zapewne parę postów o gotowaniu, filmach, książkach, muzyce, a nawet i o sporcie. No i oczywiście częstym gościem będzie mój kot - Harold. Tyle słowem wstępu, mam nadzieję, że moje opinie i przemyślenia pomogą komuś w wyborze kosmetyków! Pozdrawiam serdecznie!
Tak oto w prawie całej okazałości prezentuje się mój kot