Tuesday 30 October 2012

TAG: Ile warta jest moja twarz?

Długo powstrzymywałam się przed podliczeniem ceny wszystkiego, co pcham sobie na twarz, ale wreszcie wzięłam się w garść, przekopałam cały dom w poszukiwaniu kalkulatora i zaczęłam dodawać ceny... Wynik jest nieco wyższy niż się spodziewałam, ale na szczęście nie przyprawił mnie o zawał serca ;) Podliczam produkty, których używam codziennie - nie biorę więc pod uwagę chociażby spiruliny, z której 3 razy w tygodniu robię maseczki, czy bronzera, którego używam tylko wtedy, gdy poczuję natchnienie, itd itp. 

PIELĘGNACJA 

1. Moja mieszanka do OCM, w skład której wchodzą - olej z orzechów włoskich, olej rycynowy, olej jojoba, olej tamanu i olej migdałowy. Cena za 100 ml - ok. 10zł 
2. Effaclar duo La Roche Possay - ok. 50 zł
3. Żel pod oczy ze świetlikiem i herbatą Floslek - ok. 6 zł
4. Antybakteryjny krem matujący Siarkowa moc - ok. 16 zł
5. Hydro Pflegekapselnc (Kapsułki nawilżające), Rival de Loop - ok. 10 zł
6. Woda termalna Avene - w promocji za 18 zł

Pielęgnacja w sumie - 110 zł

KOLORÓWKA


1. Tusz do rzęs Maybelline One by One wersja wodoodporna - ok. 30 zł
2. Podkład mineralny Lily Lolo - ok. 70 zł
3. Paleta Sleek Oh so special - ok. 32 zł
4. Róż do policzków Wibo - ok. 10 zł
5. Korektor MAC pro longwear concealer - ok. 70 zł
6. Kredka Essence (używam do brwi) - ok. 10 zł
7. Zalotka Ellite - ok. 14 zł
8. Eyeliner Inglot - ok. 20 zł
9. Szminka Kobo India Rose - ok. 20 zł
10. Szminka Rimmel Airy Fairy - ok. 20zł
 
Kolorówka w sumie - 296 zł

Pielęgnacja + kolorówka - 406 zł
Nie jest to mała suma, spodziewałam się raczej wyniku oscylującego w granicach 300 złotych, ale nie jest jeszcze tak źle, żebym szła na poważny kosmetyczny odwyk. Najważniejsze, że jestem zadowolona z kosmetyków, które używam i są, moim zdaniem, warte każdej wydanej na nie złotówki.
 
A ile jest warta Wasza twarz?

Sunday 30 September 2012

Bath&Body works w Polsce - co upolowałam w nowo otwartym sklepie?




Jak pewnie większość z Was już wie, w ten weekend w Warszawie zostały otwarte dwa sklepy Bath&Body works - w Złotych Tarasach i Galerii Mokotów. To otwarcie (oprócz otwarcia Lusha, które się niestety opóźnia :( ) budziło we mnie niezwykłą ekscytację - oglądanie amerykańskich youtuberek takie ma niestety skutki. Ich świece i mgiełki do ciała śniły mi się po nocach. Dzisiaj wreszcie odwiedziłam B&BW w Złotych Tarasach. Poczyniłam dość skromne zakupy, ale lepszy rydz niż nic!


A co kryje się w torebce? 

Jak już mówiłam, zakupy bardzo skromne, wszystko kupiłam w ramach promocji 2 za 1. Planowałam trochę bardziej zczyścić sobie konto, ale z racji tego, że ruszyłam dupsko do sklepu dopiero w niedziele, to to co mnie najbardziej interesowało - czyli półki ze świecami - było już wyraźnie ogołocone. Chciałam kupić przynajmniej 4 trójknotowe świece, ale skończyło się na dwóch średnich. Żele antybakteryjne wzięłam za namową przesympatycznej pani ekspedientki i po pierwszych testach mogę stwierdzić, że dobrze że dałam się naciągnąć ;)

Szłam do sklepu dzierżąc w ręku karteczkę z wypisanymi zapachami świec, które chcę przygarnąć. Nie wiem w ogóle czemu się łudziłam, że polski asortyment będzie takich samych rozmiarów jak amerykański... Nie znalazłam ani jednej świecy, która figurowała na mojej liście. Zaczęłam więc wąchać. Do gustu przypadły mi jedynie dwa widoczne na zdjęciu zapachy - Japanese cherry blossom i Twilight woods. I o ile Twilight woods w największej wersji stało na półce w liczbie około miliarda, to Japanese cherry nie było, a że chciałam skorzystać z promocji (ja-skąpiec) to wzięłam mniejsze świece, które mają wystarczyć podobno na 24-40 godzin palenia. Zobaczymy.
Główne nuty zapachowe świec:
Twilight woods: poziomka, kokos, mandarynka, wiciokrzew (wtf is that?), frezja, plumeria, mimoza, morela, piżmo, wanilia, korzeń irysa, agar, nuty drzewne
 Ta lista mogłaby sugerować, że jest to zapach bardzo słodki i owocowy, ale skoro mi, osobie która za owocowymi zapachami delikatnie mówiąc nie przepada, się spodobał, znaczy to, że nie do końca tak jest. Nie umiem zbyt dobrze opisywać zapachów, napiszę więc tylko, że według mnie Twilight woods jest bardzo ciepły, sensualny, idealny na jesień. Wąchałam też wodę toaletową, ale ja osobiście nie wyobrażam sobie tak pachnieć.

Japanese cherry blossom: azjatycka gruszka, jabłko, japońska śliwka ume, japoński kwiata wiśni (szokujące), lilia wodna, róża kyoto, mimosa, ryż waniliowy, ambra, piżmo, cynamon, drzewo sandałowe
Zapach japońskiej wisienki kojarzy mi się z perfumami Calvina Kleina Eternity. Nie jest to może mój ulubiony zapach, ale ta świeca jest o wiele łagodniejsza, bardziej pudrowa i nie powoduje u mnie mdłości.
Tyle właśnie zapłaciłam za dwie świece!
Nie mogłam oczywiście wytrzymać i zaraz po powrocie do domu zapaliłam Twilight woods. Pisząc ten post zaciągam się pięknym zapachem, jaki wydziela i relaksuję się przed jutrzejszym stresującym dniem - pierwszym dniem na uczelni.

Żele antybakteryjne chwyciłam tak naprawdę dwa pierwsze z brzegu - trafiło Karaibską ucieczkę i Granat po północny (Północny granat?). Na razie otworzyłam tylko Karaiby i pachną one bardzo przyjemnie - trochę kokosem, trochę kwiatuszkami, jest okej. Ale co mi się podoba w tych żelach to przede wszystkim to, że nie wysuszają dłoni, mimo wysokiej zawartości alkoholu. Mam nawet wrażenie, że delikatnie je nawilżają. Do tej pory używałam żelu od Carex i pokusiłam się na porównanie składów tych dwóch produktów.
po lewej skład Carexu (podobno nawilżającego), po prawej B&BW Karaibska ucieczka
Jak widać żel od B&BW ma o wiele dłuższy skład, ale zawiera naturalne oleje i różne inne śliczności, które dbają o nasze rączki. No i jest na bazie wody, a nie na bazie alkoholu jak Carex. Jak dla mnie to oczywisty zwycięzca. No i jest tańszy od Carexu. Chociaż pojemność mniejsza.
Za dwa żele zapłaciłam 6 złotych. 


Ogólnie muszę powiedzieć, że początkowo (czyt. po zobaczeniu półki ze świecami) byłam zawiedziona Bath&Body works. Ale po przeleceniu reszty sklepu, po obwąchaniu wszystkiego i po rozmowie z obsługą zmieniłam zdanie. Przemiłe panie ekspedientki, nie dosyć, że nie łaziły za mną jak cienie, dysząc mi nad uchem i kręcąc nosem na moje macanie wszystkiego (pozdrawiam niektóre panie z Sephory), to były na dodatek bardzo pomocne i zapewniły mnie, że asortyment będzie się sukcesywnie powiększał, a moja wymarzona świeca Leaves powinna być w sklepie za parę tygodni.
Kolejna rzecz, która mi się podoba to to, że sklep nie jest sztucznie wyperfumowany, w przeciwieństwie do chociażby Victoria's secret, gdzie po 15 sekundach mam zawroty głowy, a po 30 zbiera mi się na wymioty. Spędziłam w sklepie dobre 45 minut i mój nos przez cały czas miał się bardzo dobrze.
Summa summarum, na pewno wrócę do B&BW po kolejne świece, mam na oku też wodę toaletową i balsam, kuszą mnie też przesłodkie osłonki na żele antybakteryjne. W najnowszym Instyle i chyba też Elle są kupony zniżkowe -20% na zakupy w B&BW w weekend 6-7 października, więc na pewno pojawię się tam za tydzień!

Po opuszczeniu B&BW skierowałam swoje kroki do Parfois i dorwałam tam kolczyki, które chodziły mi po głowie od bardzo dawna. Śliczne kokardki trafiły w moje rączki za jedyne 19,90 polskich złotych.
Tak prezentują się na uszach
To by było na tyle, jeśli chodzi o dzisiejszy post. Daj znać, czy byłyście w B&BW, a jeśli tak, to jakie są Wasze wrażenia!

Chciałam jeszcze tylko dodać, że w przyszłym tygodniu możecie się spodziewać notki z zakupami z Kobo - w najnowszej Urodzie jest bowiem kupon -20% na kosmetyki tej marki, a ja tak niestety mam, że ze wszystkich zniżek korzystam jak głupia...
Pozdrawiam Was serdecznie!
Zuza

Tuesday 11 September 2012

Jakie kosmetyki kolorowe zabieram ze sobą na wyjazd/moje ulubione kosmetyki do makijażu


Moja kosmetyczka ze wszystkimi skarbami w środku :)

Zdaję sobie sprawę z tego, ze wakacje się już skończyły i wiele osób tytuł mojego posta może doprowadzić do szewskiej pasji (albo przynajmniej zdziwić), ale ja za parę dni wybywam na upragniony wypoczynek pod palmą. Pakowanie zaczęłam już dziś i przy okazji stwierdziłam, że chętnie pokażę Wam jakie kosmetyki do makijażu ze sobą zabieram. Gdy robiłam przegląd wszystkich moich mazideł, zdałam sobie sprawę z tego, że kosmetyki, które pakuję są tak na prawdę, na chwilę obecną, moimi ulubieńcami. Upiekę więc dwie pieczenie na jednym ogniu i pokażę moją kosmetyczkę podróżną i moje ulubione kosmetyki w jednym.

MAKIJAŻ TWARZY

Jeśli chodzi o podkłady, zabieram ze sobą dwa produkty, które absolutnie uwielbiam i które zepchnęły inne moje podkłady w czeluść najniższych szuflad w mojej toaletce. O mojej miłości do Lily Lolo możecie poczytać tu
Rimmel Wake me up foundation w kolorze 100 Ivory 
Jeśli chodzi o podkład od Rimmela, to kocham go wbrew wszelkim przeciwnościom (czyli to chyba prawdziwa miłość...). Mam cerę skrajnie tłustą, a to jest podkład rozświetlający, więc normalnie trzymałabym się od niego z daleka, ale coś mnie podkusiło i nie żałuję. Daje on świetne krycie, jednocześnie nie tworzy efektu maski. Cera wygląda pięknie, promiennie, na wypoczętą i zdrową. No i ma SPF 15. Nie zapycha, nie powoduje u mnie wysypu przyjaciół pryszczy. Na wakacje idealny.

MAC Pro longwear concealer w kolorze NW15
Zabieram ze sobą także mój niezawodny korektor od MACa. Ma świetne krycie, doskonale nadaje się pod oczy oraz sprawdza się przy ukrywaniu przebarwień i wyprysków. Jest nie do zdarcia, po nałożeniu rano znika z twarzy dopiero późnym wieczorem po porządnym demakijażu. Bardzo wydajny.

od lewej: Essence silky touch blush w kolorze Adorable, Top shop blush w kolorze Flush, Róż Wibo numer 11
Do kosmetyczki powędrowały też 3 róże - obecnie moje ulubione. Dwa matowe (top shop i wibo), jeden z subtelnymi drobinkami (essence). Wszystkie świetnie się aplikują, mają piękne kolory i utrzymują się na twarzy bardzo długo.

Elf Contouring blush&bronzing powder
Za bronzer będzie służył mi mój ukochany produkt z Elf. Więcej o nim pisałam w swoich ulubieńcach czerwca.

MAKIJAŻ OCZU

Elf eyelid primer
Ze względu na moje tłuste powieki, baza pod cienie to dla mnie konieczność. Ta z Elf'a była bardzo tania, a spisuje się świetnie. Cienie nie rolują się, nie zbierają w załamaniach, no i trzymają się całą noc. 

Paleta Sleek Oh so special
Jeśli chodzi o cienie - zabieram ze sobą moją ukochaną paletę ze Sleek - kolory są jakby stworzone dla mnie, a jakość cieni świetna.

Cień w kremie Essence Stay all night w koorze Coppy right
Zabieram ze sobą także cień w kremie z Essence. Piękny metaliczny brąz, utrzymuje się na powiece wieki (nawet bez primera) i ładnie podbija kolor mojej zielonej tęczówki.

Od góry z lewej: Miss sporty kredka do brwi w kolorze 015 basalt, Essence longlasting eye pencil w kolorze 02 hot chocolate, Essence longlasting eye pencil w kolorze 15 bling bling, Inlglot soft precision eyeliner w kolorze 42 i Essence kajal pencil w kolorze 19 All i want


Kredki, które Wam  pokazuję to moi ulubieńcy od dawien dawna, niektóre nawet od czasów gimnazjalnych. Kredki z Essence longlasting uwielbiam przede wszystkim za trwałość, a także za to jak bardzo są miękkie, jak przyjemnie się je aplikuje i później wyczynia z nimi różne cuda typu rozcieranie, cieniowanie. W tym przypadku za śmiesznie niską cenę dostajemy produkt jakością nieodbiegający od tych z najwyższej półki. 
Kredka z Inglota jest bardzo przyjemna, ma śliczny kolor bakłażana, dobrze się ją aplikuje, jest mięciutka, nie rozmazuje się. Eyeliner z kolei ma naprawdę czarny kolor, nie rozmazuje się.
Jeśli chodzi o kredkę z Miss Sporty jest ona przeznaczona do brwi, nie jest więc zbyt miękka, ale i tak bardzo lubię z nią pracować. Jej stałe miejsce to moja dolna powieka. 
Kredka Essence kajal pencil w kolorze All i want służy mi do podkreślania brwi i jest do tego idealna. Niestety, ostatnio nie mogłam znaleźć tego odcienia w drogerii, mam nadzieję, że jej nie wycofali, bo chyba się powieszę...


Do tego wszystkiego dochodzi oczywiście mój najukochańszy, najulubieńszy, najtrwalszy i w ogóle naj tusz do rzęs - Maybelline One by one, wersja wodoodporna.

MAKIJAŻ UST


od lewej: Catrice Ultimate colour w odcieniu nr 100 Lobster Love, Maybelline color sensational w odcieniu nr 175 Pink Punch, Rimmel lasting finish by Kate Moss w odcieniu nr 16, Maybelline Hydra extreme w odcieniu 633 Desert Bloom, Rimme lasting finish by Kate Moss w odcieniu nr 05, Celia esencja kobiecości w odcieniu nr 12, Rimmel moisture renew w odcieniu nr 500 Diva Red.


Zabieram ze sobą wszystkie moje ulubione kolory. Jak widzicie zdecydowanie preferuję na ustach zdecydowane i wyraźne odcienie, a na wakacjach to już popadam w kolorowy obłęd ;) Zabieram ze sobą też moje dwa lip stainy, o których możecie poczytać w pojedynku. Do tego dochodzi błyszczyk, na którego punkcie ostatnio oszalałam - Bell Glam Wear w kolorze nr 034. Szczególnie uwielbiam to jak wygląda na szmince Rimmel nr 16.


AKCESORIA

Skromnie, tylko to, czego potrzebuję - zalotka z Ellite, temperówka z Essence i pęseta z Sephory.

PAZNOKCIE


Duet bez którego mój manicure nie istnieje - jako bazę pod lakier stosuję odżywki z Eveline, a za top coat służy mi produkt z Sally Hansen.




Na dłoniach planuję jak najdłużej nosić Flip flop fantasy - piękny neonowy róż z odrobiną koralu. Na stopach będzie królował Bordeaux od Essie. Na wszelki wypadek pakuję też delikatny, lekko kryjący róż od Maybelline New York (kolor nr 251).

Peppermint od Rimmela to kolor, który zabieram ze sobą zawsze i wszędzie - sprawdza się w każdej sytuacji, jest po prostu niezawodny. Circus confetti ląduje w kosmetyczce na wypadek, gdybym chciała jakoś urozmaicić manicure. 

Tak wygląda zawartość mojej kosmetyczki, tak prezentują się moje ulubione na dzień dzisiejszy kosmetyki. Mam nadzieję, że nie zawiodą mnie w dalekich wojażach! 

Tuesday 4 September 2012

Haul kosmetyczny - perfumy, kolorówka i pielęgnacja



Nie wiem czy Wy też tak macie, ale ja największych (i najbardziej udanych) zakupów dokonuję zawsze wtedy kiedy są one nieplanowane.  Gdy idę do sklepu z listą pod pachą to wychodzę z niego z pustymi rękoma, zła, zmęczona i sfrustrowana. Z kolei kiedy we wczorajszych włosach i moim ulubionym dresie szybko śmigam do centrum handlowego obok mojego domu z planem zakupienia wacików do twarzy, wracam z pełnymi siatami i znacznie szczuplejszym portfelem... Zadziwia mnie to za każdym razem. Ale przejdźmy do sedna.



W Sephorze skusiłam się na dwa zapachy - jeden stary, dobry i sprawdzony, a drugi - kompletną nowość. Perfumy Chloe kupiłam pierwszy raz niedługo po ich premierze (czyli bodajże w 2009 roku) i od tego zajmują stałe miejsce w mojej kolekcji. Niedawno mi się skończyły, więc kupiłam nową buteleczkę. Kocham je miłością bezgraniczną. Pachną różami, są kobiece, tajemnicze i pudrowe. 

Decyzja o zakupie Dahlii Noir była w 100% spontaniczna. Pani konsultantka podeszła do mnie, zmierzyła wzrokiem moje dresy, ale mimo tego iż wyraźnie jej się nie podobały to i tak wręczyła mi papierek pachnący najnowszym zapachem od Givenchy. Jakże wielkie było jej zdziwienie kiedy po minucie wyśpiewywania peanów na cześć tych perfum wpakowałam do koszyka buteleczkę o pojemności 50 ml. Wybrałam wodę toaletową, ponieważ woda perfumowana była dla mnie zbyt ciężka i dusząca. Chodzi mi już po głowie post dotyczący tych perfum...
Jeśli chodzi o pielęgnacje to moje zakupy nie są zbyt pasjonujące. Kupiłam mój ukochany krem na dzień, małą buteleczkę Biodermy na wyjazd (skuszona promocją), i (po obejrzeniu ulubieńców Nissiax) gąbkę antycellulitową. 

Jeśli chodzi o kolorówkę to zakupy trochę rozłożyłam w czasie. Na róż z wibo czaiłam się od dawna, tusz kupiłam korzystając ze zniżki ze swojego programu Lifestyle w Super pharm, lakiery dorwałam w drogerii na Dworcu Centralnym, a szminki Celia sprezentowała mi moja mama.
wybaczcie poobgryzaną zakrętkę od Golden Rose - dorwał się do niej mój kot ;)


Kolory szminek wybierała moja mama, nie mogę powiedzieć, że sama wybrałabym dokładnie takie same odcienie, ale muszę przyznać, że od kiedy je dostałam dość często goszczą na moich ustach. Jaśniejszy perłowy brązowo - pomarańczowy (niech Was nie zwiodą zdjęcia, na żywo w tej szmince nie ma ani grama różu) to numerek 15, a ciemny róż z domieszką czerwieni to 12. 


W Rossmanie sięgnęłam za osławiony róż Wibo. Jako że w mojej kolekcji przeważają róże różowe ew. koralowe to tym razem skusiłam się na pomarańczę przełamaną brązem - kolor nr 11. Za niecałe 11 złotych otrzymujemy produkt o przyjemnej konsystencji, dobrej pigmentacji i zadowalającej trwałości. Czuję, że to nie ostatni mój róż z tej firmy...

Od lewej: róż Wibo nr 11, pomadki Celia Esencja kobiecości nr 12 i nr 15 (on naprawdę nie jest różowy!!!)
Tusz do rzęs z Maybelline One by one to mój ulubieniec wszech czasów. Używam oczywiście wersji wodoodpornej. Trzyma się na rzęsach przez cały dzień, nie odbija się na powiekach, nie kruszy się, nie rozmazuje, ładnie wydłuża i pogrubia rzęsy nie sklejając ich. Jak dla mnie ideał. Zdradziłam go ostatnio z Max factorem, ale tęskniłam cały czas bardzo.

Lakiery upolowałam w drogerii Jasmin. Do mojego koszyka trafiły dwa Golden Rose (fioletowy ze złotym shimmerem - numerek 84 i granatowy metaliczny - numerek 106) i jeden Miyo - srebrny brokat numerek 02 Sazzling silver. Już nie mogę doczekać się malowania ;)

Teraz cierpliwie czekam na listonosza, który lada chwila powinien zadzwonić do moich drzwi z trzema pięknymi lakierami China Glaze pod pachą. Dzisiaj też mnie odwiedził i zostawił mi kopertę ze zniżką -10% do Sephory ;) Czuję, że muszę zacząć szukać miejsca w toaletce dla podkładu Anti-blemish od Clinique. Niedługo z kolei lecę na Kretę, więc jakieś zakupy na lotnisku też się pewnie odbędą... Ach, tylko ten mój biedny portfel...


Thursday 23 August 2012

Essence colour & go - nowa wersja vs. stara wersja

Wedle zapowiedzi nowa wersja lakierów do paznokci Essence, o której głośno było w blogosferze już od pewnego czasu miała pojawić się w Naturach mniej więcej w okolicach września. Wyobraźcie więc sobie moje zaskoczenie, gdy podczas polowania w Super pharmie na Avenkę za 8,99 zobaczyłam szafę Essence. A teraz wyobraźcie sobie moje zaskoczenie gdy na półeczce z lakierami zobaczyłam inną niż dotychczas buteleczkę. Wyobrażacie sobie? Nie wahałam się zbyt długo i wpakowałam do koszyka kolor, który najbardziej przykuł moją uwagę.

Na wstępie muszę zaznaczyć, że lakierów od Essence (na razie mówię tu o starej wersji) po prostu nie cierpię. Schną wieki, ciężko się nimi maluje, do pełnego krycia potrzeba trzy miliardy pińcet czterech warstw,  pędzelek został stworzony chyba po to, by jak najbardziej utrudnić robienie manicure'u (tak marzę o tym, by najbardziej poruszającym wydarzeniem mojego dnia było robienie sobie paznokci, wręcz nie mogę się doczekać tego dreszczyku emocji - umaziam sobie skórki dookoła paznokcia czy nie???!!! to be continued...), a na moich paznokciach, na których normalnie lakiery trzymają się dość dobrze, ten wytrzymuje max. 1 dzień. I to nie o to chodzi, że ścierają mi się końcówki, czy odłupują się małe kawałeczki lakieru. Nieee, on płatami schodzi z paznokci i to bez większej pomocy z mojej strony. To było tak tytułem wstępu.


Kiedy wyczytałam na zeberkach, snobkach i różnych blogach, że Essence wprowadza nową formułę, szerszy pędzelek + ładniejsze buteleczki (wyraźnie inspirowana Bourjois, just sayin') pomyślałam sobie, że dam tym lakierom drugą szansę. Kolory są ładne, kosztują grosze, więc co mogę stracić? Nerwy proszę państwa, nerwy, o to jest odpowiedź.

Co widać na pierwszy rzut oka? Oczywiście różnicę w wyglądzie buteleczki, w kształcie pędzelka (moim zdaniem obie na plus), w pojemności ( z 5ml na 8) oraz cenie (kiedyś kosztowały ok. 6zł, teraz zapłaciłam 7, więc tragedii nie ma).


A jeśli chodzi o sam produkt? Jak żadnej zmiany nie widzę. Niby miały mieć bardziej żelową konsystencję (ja wzięłam kolor pastelowy, więc może dlatego ma bardziej kremową formułę. Albo po prostu robią nas w balona), miały mieć lepsze krycie (na paznokciach mam 4 i pół warstwy - don't ask - a i tak białe końcówki paznokcia są zauważalne) i miały szybciej wysychać (nawet wysuszacz Sally Hansen mi nie pomógł). Trwałość też wciąż beznadziejna. Lakier przenosiłam pół dnia, chciałam cyknąć fotki paznokci po powrocie z pracy, ale nie było czemu robić zdjęć. Lakier po prostu zlazł mi z paznokci. Pomalowałam je jeszcze raz, specjalnie do zdjęć, zobaczę, czy dożyją jutra...

Kupiłam na szczęście tylko jeden kolor, więc tragedii nie ma, ale cierpię dość znacząco, ponieważ sam kolor lakieru jest przecudny! A niestety cierpliwości do zabawy z nim nie mam, więc raczej nie będzie często gościł na moich paznokciach.

Kolor, który kupiłam to numerek 119 boho chic. To piękny pastelowy pomarańcz, taka trochę morelka ze złotymi drobinkami. Jest prześliczny? Zna ktoś może jakiś odpowiednik, który nie jest kompletnym badziewiem?




A jak Wy - któraś z Was próbowała już nowych lakierów Essence? Jak się u Was sprawdzają? Może jestem taka niezadowolona ze względu na moje uprzedzenia? Już sama nie wiem...

A teraz uciekam na kolację, a potem rozsiadam się przed telewizorem i oglądam mecz Real - Barca. Może trudno w to uwierzyć, ale jestem wielką fanką piłki nożnej, a liga hiszpańska, to jedna z tych, które wiernie śledzę. Kciuki będę trzymać za moją ukochaną drużynę, czyli Real Madryt. Mam nadzieję, że ten wieczór zakończy się dla mnie pozytywnie ;)

Pozdrawiam serdecznie,
Zuza